Rynek pracy ma dość dyplomów wyższych uczelni. Szkolnictwo zawodowe czeka renesans
Potencjalne zapotrzebowanie na absolwentów szkół zawodowych jest wprost proporcjonalne do sytuacji gospodarczej
FOTO
Branża usługowa oferuje młodym ludziom znacznie więcej możliwości zatrudnienia niż tzw. sektor korporacyjny, który generuje zaledwie 20% przychodów w państwie. W związku z tym eksperci przewidują, że niedobór pracowników z wykształceniem zawodowym obniży się w ciągu 5-7 lat.
W latach 90. XX wieku ukończenie prestiżowej uczelni pozwalało na szybkie znalezienie dobrze płatnej pracy, np. w jednym z otwieranych wówczas przedsiębiorstw. Obecnie zarówno tytuł magistra, jak i podjęte
studia podyplomowe nie dają już takiej gwarancji. Zmiany zachodzące na rynku pracy sprawiają, że wykształcenie zawodowe stwarza coraz więcej możliwości na zdobycie stabilnego zatrudnienia. Jednak z danych Ministerstwa Edukacji Narodowej wynika, że łączna liczba zasadniczych szkół zawodowych, techników i szkół policealnych w ostatnich pięciu latach spadła. W roku szkolnym 2010/2011 było ich 7 662, a w zakończonym właśnie 2015/2016 jest 5 863.
- Szkoły zawodowe będą przeżywały renesans, m.in. na skutek wysokiej nadpodaży osób z wyższym wykształceniem, dla których jest coraz mniej miejsc pracy, między innymi na rynku korporacyjnym. W obliczu tych trudności, wśród młodych osób wzrasta zainteresowanie profesjami, jakie przez lata były w naszym społeczeństwie marginalizowane, mówi Sebastian Popiel, członek zarządu agencji rekrutacyjnej People.
Odpływ specjalistów, pracowników wykwalifikowanych i niewykwalifikowanych z branży budowlanej oraz przemysłowej do Francji, Niemiec, a także Wielkiej Brytanii, jaki obserwowaliśmy w minionych dekadach, spowodował, że wzrasta na nich popyt na naszym rynku pracy. Wiele krajowych, jak i zagranicznych firm działających w Polsce deklaruje potrzebę zatrudnienia tysięcy osób, które będą potrafiły obsługiwać specjalistyczne maszyny lub wykażą się poszukiwanymi umiejętnościami.
- Potencjalne zapotrzebowanie na absolwentów szkół zawodowych jest wprost proporcjonalne do sytuacji gospodarczej. W Polsce zaledwie 20% całkowitych przychodów generują duże korporacje i aż 80% małe oraz średnie przedsiębiorstwa. Bardzo wiele z nich to firmy usługowe, do których należą m.in. restauracje, hotele i zakłady fryzjerskie. Biorąc pod uwagę ten stosunek, widać, jak duży potencjał leży w rynku niekorporacyjnym, wyjaśnia ekspert.
Jak zauważa Sebastian Popiel, w dobie mediów społecznościowych znaczenia nabiera możliwość publicznego prezentowania efektów swojej działalności. Dzięki zdobytej w Internecie popularności, osoby uchodzące do tej pory za rzemieślników mogą stać się w pewnym sensie artystami i zyskać klientów na swoje produkty m.in. ubrania, czy też usługi, np. fryzjerskie. Tym samym mają szansę na satysfakcję zawodową, której nie odnieśliby w miejscach tzw. systemowych, czyli w dużych korporacjach.
- Moim zdaniem, deficyt osób, kończących szkoły zawodowe, zmniejszy się w ciągu najbliższych 5-7 lat, gdyż rośnie zapotrzebowanie na ich usługi. Jest to związane z potrzebami rynku, na którym coraz ważniejszą rolę odgrywają zindywidualizowane atrybuty, a coraz mniej liczą się rozwiązania systemowe. Nie chcemy już chodzić w takich samych koszulach. Mamy potrzebę wyróżnienia się. Jest to możliwie tylko za sprawą dobrego specjalisty, np. krawca, który uszyje nam wysokiej klasy, unikatowy produkt, jakiego nie znajdziemy np. w galerii handlowej, dodaje Sebastian Popiel.
Zatem według eksperta można prognozować, że rynek korporacyjny będzie zmniejszał się systematycznie na rzecz małych firm, coraz częściej zakładanych m.in. przez przedstawicieli pokolenia Y, zatrudniających od kilku do kilkunastu osób specjalizujących się w segmencie wyselekcjonowanych usług lub produkcji. Ukończenie szkoły zawodowej daje możliwość młodym ludziom zarówno objęcia stanowiska w dużym zakładzie produkcyjnym, jak i otworzenia własnego mikroprzedsiębiorstwa, podsumowuje Sebastian Popiel.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy.